Jak w temacie. Nie wiem, może takie wrażenie wynika z tego, że oglądając pierwszą część byłem nastawiony chyba mimo wszystko na coś troszkę innego, a teraz już wiedziałem, za co się zabieram. Oczywiście Marlon Brando robi ogromną różnicę, rola po prostu doskonała, ale mimo wszystko jakoś bardziej wciągnęła mnie historia z drugiej części. Może ze słabości do Ala Pacino, którego tu zdecydowanie więcej, nie wiem.
W każdym razie - ile fantastycznych, wyrazistych postaci w tej trylogii... Poza wspomnianymi powyżej, przecież choćby jeszcze to, co robią Duvall czy Cazale... Coś niesamowitego.
De Niro miażdży Brando, Ala jest więcej w ogóle wszystkiego jest więcej. Hagena jest za mało mam takie wrażenie w stosunku do poprzednika, ale to kolejny seans zweryfikuje.
oj w życiu się z tym nie zgodzę, Brando mistrzunio! De Niro też kozak, ale jednak nie aż taki ;)
Brando może tam burczeć swoje propozycje nie do odrzucenia, ale jak Robert mówi ze jego ojcem jest Antonio Andolini to nie ma huja we wsi :)
W 1 czesci Pacino jest moim zdaniem slabszy niz w 2-ce, wiec jesli ktos jest fanem "pacyny" to raczej bedzie preferowal 2 nad 1 czescia :) Mnie to obojetnie - wynik remisowy w starciu 1 vs 2.
W pierwszej części w chwili gdy zaczyna wyrównywać rachunki Rodziny i wprost okłamuje żonę, jest już tym Michaelem znanym z 2 części. Bezlitosnym dla wrogów.
Też wolę część drugą. Oba jednak filmy to 10/10.
Al Pacino mistrzostwo jest na 120% nie ujmujac De Niro ale druga czesc nalezy do Ala