Do 11 odcinka - nieco ciągnące się romansidło, bez polotu, ale i bez bólu. Ale to, co wymyślono potem, po prostu mnie powaliło. Najgłupszy na świecie plot-twist (po którym cała historia miłosna powinna się zakończyć całkowitym zerwaniem kontaktów, jeśli nie pozwem sądowym) to tylko początek ciągu najbardziej bzdurnych dramowych klisz. A wszystko w jakimś nierzeczywistym świecie, który zamieszkują i w którym pracują tylko ludzie przed trzydziestką, a główny bohater jest tak bogaty, że sam Xi Jinping powinien się tym zainteresować... W efekcie zamiast przejmować się kolejnymi problemami głównych bohaterów, pękałam ze śmiechu.